Angkor What? Czyli rowerem przez dżunglę

Wczoraj wieczorem wróciliśmy tak zmęczeni, że napisanie relacji z tego dnia postanowiliśmy przełożyć na dziś i połączyć dwa wpisy w jeden. W ramach rekompensaty każde z nas przedstawi swoją wersję wydarzeń 🙂

Na zwiedzenie całego Angkor mieliśmy tylko jeden dzień. Tylko i aż jeden dzień. Wbrew wszystkim przewodnikom, jeżeli nie jest się wielkim fanem historii i sztuki, to spokojnie można odwiedzić większość najważniejszych świątyń. Tym bardziej, jeżeli wynajmie się riksze z motorem. My postawiliśmy na zdrowie oraz niezależność i wypozyczylismy rowery.

Pare słów wyjaśnienia. Angkor jest to ogromny kompleks miejsko-swiatynny będący niegdyś stolicą Państwa Kmerskiego. Jest to największy tego typu obiekt na świecie, a odległości pomiędzy swiatyniami to nawet kilka kilometrów. To powinno wyjaśniać czemu bez roweru lub prywatnego szofera ani rusz. Angkor jest sławne przede wszystkim z Angkor Wat, największej świątyni, oraz Ta Prohm, w której kręcony był film Tomb Raider.

To co zobaczyliśmy tego dnia ciężko opisać słowami. Naprawdę coś pięknego. Nam szczególnie przypadła do gustu swiatynia Ta Prohm, ukryta między drzewami w prawdziwej dżungli. Całości dodawały uroku żyjące w naturalnym środowisku małpki oraz dwie 15 minutowe burze. Tak tak, padał deszcz. Ale to dobrze. Raz, że lepiej się oddychało, dwa, że i tak zaraz byliśmy suchutcy i trzy, że po deszczu wszystkie te ruiny nabrały fajnego klimatu.

Zdjęcia potrafią wyrazić więcej niż tysiąc słów, dlatego nie będę się rozwodzil nad pięknem Angkor.

Spędziliśmy tam niecałe 8 godzin i koniecznie chcieliśmy pojechac do pobliskiego miasta Siem Reap, żeby coś zjeść i napić się.
Muszę przyznać, ze jak na miejsce odwiedzane przez rzesze turystów z całego świata, to jest tam bardzo przyjemnie, a na pewno spokojniej niż w Bangkoku. O ile Angkor można zwiedzić w jeden dzień, o tyle potrzeba minum jednego dnia więcej, zeby zobaczyć na przykład pływające wioski. Następnym razem 🙂

Usiedliśmy sobie w bardzo przyjemnej knajpie serwującej tradycyjne dania khmerskie na przeciwko podobno najstarszego pubu Angkor What?. Kuchnia podobna do tajskiej i bardzo smaczna.
Co ciekawe, w Kambodży są tylko dwa lokalne browary, z czego właścicielem jednego jest Tajlandia. Oba to lasery, bardzo orzeźwiające i nie takie słabe (5-6%).

Po małym spacerku i pysznym koktajlu ze świeżych lokalnych owoców, pozytywnie zmęczeni wróciliśmy do hotelu.

Teraz jesteśmy już w Tajlandii, 100km od Bangkoku. Zdecydowaliśmy się wybrać trochę łatwiejszy sposób powrotu, czyli busik.
Ciekawostką jest, ze do granicy jechaliśmy jednym busem, na granicy wysiadka, idziemy pieszo, za granicą przymusowy postój w zaprzyjaźnionej knajpie na posiłek i dalej jedziemy juz innym busem. Samo przejście graniczne również mocno się różni od tych europejskich (mam na myśli przejścia z kontrolą paszportowa). Ale dość już tej pisaniny, wszystko jest na zdjęciach. Tymczasem pora na małą drzemkę, a jutro kolejny dzień pełen wrażeń. Tym razem Kanczanaburi, most na rzece Kwai, kolej śmierci i wiele innych.

Pozdrowienia z wilgotnej i upalnej Tajlandii 🙂
P.