Cminda Sameba

Apartament w hostelu w Tbilisi, cóż, gruzińskie podejście do słów jest ciekawe. Nocowaliśmy ponownie w TiflisLux Butique hostel, jak 3 lata temu. Apartament to były po prostu dwa zwyczajne pokoje, jedno przechodnie. Do apartamentu w naszym mniemaniu mu daleko, ale najważniejsze, że było czysto 🙂 choć ciepłej wody tam nie uświadczylismy. 😛

Rano ruszyliśmy metrem (btw. mnóstwo ludzi o 10 w poniedziałek) w kierunku Didube. Tam mieliśmy złapać marszrutkę do Kazbegi (10Gel/os). Wychodząc z metra pełno tu naganiaczy (taksówkarzy, który zwyczajnie w świecie chca zarobić). To Wasza decyzja czy im ulegniecie czy nie. My początkowo asertywnie ich omijaliśmy. Jak się jednak ostatecznie okazało, marszrutka była pełna, kolejna za godzinę, więc i taksówkarz posiadający mini vana nas złapał. Cena niewygórowana 15gel/os, a i w aucie więcej miejsca i szybciej dojechaliśmy.

Pierwszy postój w Ananuri. Co też tam się stało? Wody nie było, pejzaże nie takie jak 3 lata temu, straganów masa, ludzi pełno. Już nie ma tego uroku. A szkoda. Choć dla Gruzinów to plus, mają okazję zarobić. Dla nas? Cóż, ja preferowałam dzikość i naturalność tego miejsca.

Kierowca gnał jak szalony gruzińską drogą wojenną. Wyprzedzał kiedy tylko się da. Dotarliśmy do punktu widokowego – pomnika przyjaźni radziecko-gruzińskiej (nie każdy jednak wie, że to radziecki pomnik). Kilka fotek i jedziemy dalej.

Nareszcie! Dotarliśmy do jednego z najpiękniejszych miejsc na ziemi – Kazbegi. Nocujemy u Leo. Hostel znajduje się blisko trasy pieszej na Cminde Sameba. Leo to przesympatyczny Pan, który posiada pokoje z łazienkami i ogrzewaniem. Czyste, zadbane, schludne, z ciepłą wodą!!!!! Gorąco polecam. Obecnie przeprowadza remont, więc zakładam, że będzie jeszcze więcej pokoi do wynajęcia.

Zostawiliśmy plecaki i udaliśmy się najpierw na mała przekąskę i ruszamy w trasę. Piotrek w nosidle na plecach, woda w plecakach, a nie, jednak trzeba się wrócić do pokoju, bo ktoś, mimo ciągłych zapewnień, owej wody nie wziął 😛

Zgodnie z poniższą mapą (zdjęcie dodam jutro, gdyż zapomnieliśmy zrobić zdjęcie mapki) [edit: mapa dodana] , którą dostaliśmy od innej turystki schodzącej w dół, wybraliśmy trasę łatwą, ale jakże malowniczą.

Do cmindy prowadzą trzy trasy:

1) trudna, która przecina slalom, którym kiedyś jeździły auta, nie polecam, przypadkiem 3 lata temu przecinaliśmy lasem tę drogę i nie dość, że męcząca, to i widoków nie doświadczyliśmy,

2) trudna przez chwilę, z prawej strony wieży,

3) łatwa, ale jakieś 5-10 minut dłuższa niż 2, z lewej strony wieży.

Z Piotrkiem (dla tych co nie wiedzą, Piotras za ponad tydzień kończy rok, chodzi, więc jak tylko się go wypnie z nosidła, to trzeba za nim biegać) na plecach bezpieczniej było obrać trasę numer 3. Tak też uczyniliśmy. Spacer do cerkwi zajmuje jakieś 1,5h. Naprawdę warto podjąć ten wysiłek, tym bardziej, że przekonaliśmy się również, że trasa autem na górę do najprzyjemniejszych nie należy.

Szczyt zdobyty! Piotrek obudził się w połowie trasy, ale spokojnie podziwiał widoki. Podobało mu się 🙂

Cminda Sameba (prawosławny klasztor położony na wysokości 2170m npm.) przywitała nas kurzem od ogromnej liczby aut, duża ilością turystów i zmianami! Nie dość, że obok cerkwi powstał budynek, którego nie kojarzę, to i remont samej cerkwi właśnie trwał. Podziwialiśmy widoki na Kaukaz i wróciliśmy do Leo. Zejście na dół zajęło nam jakieś 50 minut.

Kolację zjedliśmy w knajpie Cozy Corner polecanej przez Tripadvisor. Przemiła obsługa i pyszne jedzenie. Polecam!

Na zdjęciu na dole ojakhuri- zapiekane ziemniaki z mięsem. Pyszności!

Pozdrawiam

K.