Leniwa plaża i pa Kambodżo!

Kto by pomyślał, że nicnierobienie z 21miesięcznym dzieckiem może tak męczyć ?

Prawdę mówiąc, nie jesteśmy z Pawłem typowymi plażowiczami. W roli rodziców odnajdujemy się od prawie 2 lat. Nie da się ukryć, że bywają trudniejsze chwile. Kto by nie chciał poleżec w spokoju na plaży, gdy przed oczami ma się lazurową wodę oraz podadzą Ci zimny koktajl z marakuji? Nam to dane nie było, tzn leżenie, bo koktajl był podany jak najbardziej 🙂 Mimo wszystko podróż z dzieckiem uczy wielu rzeczy – radości z każdej chwili wytchnienia, każdego uśmiechu, każdego przełamania strachu tej małej istoty, otwartości, cierpliwości, odpuszczania, choć te ostatnie bywają najtrudniejsze.

Nie chcieliśmy spędzić dnia typowo na plaży. Mieliśmy ochotę na spacer.

Rano standardowo zjedliśmy śniadanie, Paweł już przed 7 budował z juniorem babki z piasku, żebym miała chwilę dla siebie. Urok domku przy samej plaży. Około południa po drzemce najmłodszego udaliśmy się na Lazy Beach. Teren był już rozpoznany miesiąc wcześniej przez Tasteaway, zatem nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, by się tam wybrać. Dostaliśmy nawet mini mapę w naszym resorcie, gdzie jest skręt na plażę. Nie było to trudne, gdyż jest to wielka ścieżka, która zapewne niedługo przerodzi się w typową , utwardzoną drogę. Doszliśmy do rozwidlenia. Oczywiście pierdoły z nas ogromne, bo nie zauważyliśmy znaków na pniu i skręciliśmy na inną plażę. Połapaliśmy się, gdy dotarliśmy do wejścia w dżunglę. Zawróciliśmy do rozwidlenia i wtem ukazał nam się on! Pień! A na nim napis. Lazy Beach ⬅️ ? Podchodząc pod górkę zobaczyliśmy dziką małpkę, która wskoczyła na drzewo. Trasa na plażę jest naprawdę całkiem przyjemna, nie licząc jednego podejścia w górę. Z naszego Sweet Dreams zajęło nam to jakieś 40 minut. Bierzcie jednak pod uwagę, że co jakiś czas junior szedł sam, zawracał, bo zobaczył koparkę, albo po prostu nie chciał iść w stronę, którą my obraliśmy.

Plaża jest niezwykle urokliwa z klimatyczną restauracją praktycznie przy plaży. Ludzi było niewielu, woda już nie tak lazurowa, ale czyściutka i cieplutka z falami, które przyniosły nam nieco radości.

Potrawy w restauracji przepyszne. Pad thai w khmerskim wydaniu, lok lak czy spring rollsy. Ceny niestety bardziej polskie niż tajskie, ale najważniejsze, że smacznie.

Wróciliśmy oczywiście tą sama trasa. Przed samą kolacją udaliśmy się jeszcze do pobliskiej informacji turystycznej. W końcu kolejnego dnia wybywaliśmy już do Phnom Penh. Dobrze zrobiliśmy. Bilety o 13.30 były już wyprzedane, na szczęście o 14.30 były dostępne. W luksusowym busie,z którego właśnie piszę posta. Cena biletów $15/os.

Dzień zakończyliśmy pyszną kolacją w The One.

Noc była trudna. Junior budził się bardzo często. Nie wiem czy go coś bolało, czy po prostu była to kwestia wiatru, który faktycznie dość głośno zawiewał. Przetrwaliśmy noc. Rano oczywiście uśmiech na twarzy naszego brzdąca nas uspokoił . O 10 mieliśmy łódkę powrotną. Sweet Dreams zadbał, by mała łódka podrzuciła nas na przystań. Dotarliśmy do Sihanoukville. Zjedliśmy obiad w pobliskiej knajpie przy plaży. Wcześniej szukaliśmy pieluch dla Piotrka. Wiecie, że było to naprawdę trudne? Dopiero w aptece na końcu ulicy udało się znaleźć małą paczkę.

Po zakończeniu akcji posiłek mieliśmy podwózkę na autobus do stolicy. Czy minivan jest luksusowy? Do luksusu to mu daleko, ale przynajmniej mamy sporo miejsca na nogi i możemy je sobie nawet rozprostować na podnóżek. Nie narzekamy.

Po dotarciu do stolicy pozostanie nam ogarnięcie tematów dojazdowych na lotnisko jutro i kolacja. Zatem to nasz ostatni pełny dzień w Kambodży. Zapewne w najbliższym czasie już tu nie wrócimy.

EDIT: podróż busem zajęła nam 5,5h wliczając postój. Ja nie wiem jak mu to przeżyliśmy. Mam dzielnego syna! Kolację zjedliśmy już w hotelu.

K.