Menam – rzeka wytchnienia

Chcieliśmy dać Bangkokowi drugą szansę, na spokojnie przekonać się do tego miasta. Niestety, dalej nie jest w naszej czołówce ulubionych miast. To raczej konieczność, jeżeli lecimy do Azji południowo-wschodniej i nie tylko. Jednak ta konieczność nie musi być taka zła. Zacznę od tego, że ostatnim razem opuścilismy kilka miejsc i plan był taki, żeby to nadrobić. No dobra, zacznę jednak od tego, że jet lag nas trochę trzymał, zasnelismy o 2 i zaspaliśmy na śniadanie. No trudno, lecimy nad rzekę w to samo miejsce co wczoraj. I tutaj nagle zapala się żarówka…

Ej, skoro pierwszy na liście jest targ kwiatowy, który leży nad rzeką, to czemu nie popłynąć tam łódką?

Rzeka Menam, to, obok podbiebnego pociągu, główna rama komunikacyjn miasta. Do tego bardzo przyjemna ta rama w upalne dni. Jakoś wcześniej tego nie dostrzeglismy, że zamiast męczyć się na zatłoczonych ulicach, do większości głównych atrakcji można zwyczajnie doplynąć za parę groszy.

Targ kwiatowy w dzielnicy chińskiej owszem spory, jest największy w Tajlandii, ale szału nie ma. Podobno fajnie jest nad ranem jak są dostawy, ale jakoś nie mogę sobie siebie tam wyobrazić o takiej porze…

Zresztą cała chińska dzielnica nie jest naszą bajką. Wszyscy piszą, że rewelacja, największa diaspora w Azji, można poczuć prawdziwe Chiny. Hmmm coś w tym jest, warto to zobaczyć, ale ja po paru minutach mam dość. Takiego chaosu jeszcze nie widziałem i słowa tego nie opisza. Fanami kuchni chińskiej też nie jesteśmy, więc czym prędzej się ewakuujemy.

Znowu korzystamy z dobrodziejstwa rzeki i udajemy się na drugi brzeg do Wat Arun. Chyba nasze ulubione miejsce w Bangkoku. Względny spokój, zieleń, piękna świątynia w tle. Można odsapnąć.

Po małej drzemce Piotrka i kilku kokosach wracamy promem na drugą stronę rzeki i łapiemy tuk-tuka. Chcemy się dostać do Złotej Góry, a Piotrek skorzysta z każdej okazji, żeby przejechać się po zwariowanych ulicach miasta właśnie tuk-tukiem ? Lubi adrenalinę.

Znowu trafiliśmy do bardzo przyjemnego miejsca w samym środku zgiełku wielkiej aglomeracji. Da się. Dużo zieleni, para wodna i piękny widok na panoramę miasta.

Hotel mamy w Chinatown (no poważnie), więc tak też szukamy czegoś do jedzenia na zakończenie dnia. Ogromne podziękowania należą się Natalii z tasteaway za polecenie Texas Suki. W życiu byśmy tam nie weszli, a jedzenie rewelacyne. Plus za cały obiad z napojami zapłaciliśmy jakieś 45zl. Rewelacja!

No cóż, nie taki straszny diabeł jak go malują, ale cieszę się, że mamy to za sobą. Teraz życzę dobrej nocy już z Siem Riep w Kambodży.

P.