Odrodzenie Kambodży

Czy wiecie, że 50% ludności khmerskiej to dzieci, a zobaczyć kogoś w podeszłym wieku jest bardzo trudno? Czy wiecie, że na początku lat 80tych ubiegłego wieku na ulicach Phnom Penh było więcej krów niż samochodów? Czy wiecie, że w stolicy przed wojną światową mieszkało jakieś 500 tysięcy ludzi, na fali uchodźców z Wietnamu doszło do 3 milionów, a na początku lat 80tych ubiegłego wieku zaledwie 50 tysięcy?

To wszystko za sprawą Czerwonych Khmerów, którzy w imię ideologii na terenie całego kraju przelali krew setek tysięcy rodaków. Raptem 30 lat po holokauście mamy kolejne ludobójstwo.

Ten dzień zaczęliśmy od wizyty w więzieniu S-21. Smutny, ale obowiązkowy punkt na mapie Phnom Penh. Obowiązkowy, żeby zrozumieć przez co przeszła Kambodża 40 lat temu i w jakim tempie się odradza. To jest niesamowite. Zachęcam wszystkich do poczytania chociaż trochę o Czerwonych Khmerach i o tamtych wydarzeniach. Ja nie potrafię dodać nic więcej.

W samo południe wracamy do hotelu na drzemkę Piotrka. Trochę odpoczynku i ruszamy dalej. Na obiad poszliśmy do restauracji Friends. Przyjaciele to nie jest zwykła knajpa. Nie dość, że mają pyszną nowoczesną khmerską kuchnię, to część zysków przekazują na pomoc lokalnym dzieciom. Finansują szkoły, kursy, pomagają zdobyć pracę. Warto tam pójść i wesprzeć ten cel. Piotrek zajadał się na przykład hummusem z pierożkami won ton. Pycha!

Zaraz obok znajduje się pałac królewski, kolejny punkt na naszej trasie. Jest to spuścizna po francuzach za czasów kolonialnych, cały czas zamieszkiwany przez rodzinę królewską. Dlatego do zwiedzania udostępniona jest tylko sala tronowa i mniejsze budynki obok. Fajnie, ale zdjęć nie można robić ani do środka wejść. Według mnie główna atrakcja to Srebrna Pagoda, świątynia, której posadzka wykonana jest w całości z kilku tysięcy srebrnych płytek.

Cały teren pałacowy jest bardzo przyjemny, sporo drzew i cienia. Można odpocząć od miasta. No i Piotrek się wybiegał i kumpla poznał ?

Na sam koniec zostawiliśmy sobie Wat Phnom, czyli świątynie na wzgórzu. Tutaj lokalsi modlą się o szczęście i powodzenie w ważnych momentach, jak egzaminy czy rozmowa o pracę. Jako że świętowania chińskiego Nowego Roku trwa kilka dni, to panował tam niezły rozgardiasz i bałagan.

Wracamy tuk-tukiem. W Phnom Penh większość atrakcji jest do ogarnięcia pieszo, ale jak trzeba to tuk tuk za 2-3 dolary wszędzie nas podrzuci.

Wieczorem naszła nas ochota na burgerka. Niedaleko hotelu namierzyliśmy małą knajpkę Rustic prowadzoną przez anglika wychowanego w Australii. Od roku żonaty z khmerka. Bardzo smacznie, polecamy.

P.