Bynajmniej nie chodzi o taniec, a o gruzińską wódkę robioną z winogron. Ale ja nie o tym, to znaczy nie tylko o tym.
O godzinie 4 rano czasu lokalnego wylądowaliśmy na lotnisku w Tbilisi. Byliśmy bardzo zmęczeni, ale przejażdżka “taxówką” 140 na godzinę chwilowo postawiła nas na nogi. Taxi do centrum kosztuje 25 Lari, ale o tę cenę trzeba trochę powalczyć. W hostelu spotkało nas bardzo miłe zaskoczenie. Właściciel ma za żonę polkę i bardzo dba o polaków, dlatego znalazł się dla nas pokój mimo tak wczesnej godziny. Zasneliśmy w ubraniach ☺
W południe ruszyliśmy na podbój gruzińskiej stolicy. Miasto niewielkie, ale urocze i zadbane. Praktycznie nie widać skutków powodzi, która nawiedziła je kilka miesięcy temu, jak i nie widać skutków wojny, która toczyła się kilka lat temu. Natomiast po bliższym przyjrzeniu się, można dostrzec wszechobecną biedę. Ale to nie przeszkadza mieszkańcom w byciu radosnymi i ogromnie pomocnymi ludźmi. Błyskawicznie uzyskiwalismy pomoc w dotarciu do jakiegoś miejsca. Najbardziej jednak urzekła nas polska knajpa “Warszawa”, w której pracowała gruzinka. Bardzo chciała powiedzieć, że dzisiaj podają żurek, ale przerosło to jej możliwości fonetyczne. Nie mniej jednak, ta sama pani wskazała nam drogę do miejsca, w którym mogliśmy zjeść nasze pierwsze oryginalne kaczaburi – ciasto w kształcie łódki podawane z kozim serem i jajkiem. Pycha! Ale zanim opuściliśmy “Warszawę”, zdecydowaliśmy, że jest to idealny moment na również pierwszy kontakt z tytułową czaczą. Muszę przyznać, że jest to bardzo smaczny i podstępny napój.
Tbilisi zachowało swój historyczny wygląd, a w wielu miejscach można spotkać budowle sprzed niespełna dwóch tysięcy lat w świetnym stanie.
Warto pamiętać, że historia Gruzji jest bardzo długa i bogata, do tego jest to jedna z najstarszych wspólnot chrześcijańskich na świecie.
Niestety nie chroni to przed elementami nowoczesności, i tak można na przykład zobaczyć most, który miał wyglądać jak zwierzę morskie, ale lokalni nazywają go wielką podpaską ☺
Dodatkowo miasto posiada dwa punkty widowokowe. Jeden to Twierdza Narikala i pomnik Matki Gruzji, świętej Nino. Można się tam dostać kolejką liniową za 1 Lari. Drugi punkt to Mtacminda (Święta Góra), gdzie jest charakterystyczna wieża telewizyjna oraz ogromny park rozrywki, trzeci najpopularniejszy w czasach ZSRR. Wjazd to 2 Lari.
Dzień zakończyliśmy wieczornym spacerem po Tbilisi, podczas którego można odkryć kompletnie inne, odmienione przez iluminacje, miasto.
Nie miałem wielkich oczekiwań względem tego miasta, ot kolejna stolica państwa. Zostałem mile zaskoczony i muszę przyznać, że jest to obowiązkowy punkt na trasie gruzinskich podbojów. A jutro z rana ruszamy na wojenną drogę. Ciekawych o co chodzi odsyłam do kolejnych postów.
P.