Rajskie plażowanie

Dotarliśmy do jednego z najpiękniejszych miejsc na ziemi: południe Tajlandii, wybrzeże zachodnie, nad morzem Andamańskim, Krabi, Ao Nang.

Byliśmy tam późnym wieczorem i muszę przyznać, że byłem trochę rozczarowany. Mało ciekawa plaża pełna kamieni i muszelek, mętna woda i stragany rodem z nadbałtyckich miejscowości. Dopiero blask porannych promieni słonecznych wszystko zmienił. Jak tylko wyszliśmy z naszego przytulnego bungalowa to okazało się, że dookoła pełno jest pięknych, wapiennych formacji skalnych. A po dojściu do plaży, ta mętna woda i nieprzyjemny piasek zostały zrekompensowane widokiem malutkich wysepek porozrzucanych po całej zatoce.

Okazało się, że Ao Nang jest tylko świetna bazą wypadową, a na plażowanie powinniśmy popłynąć do dostępnej tylko od strony morza plaży Phra Nang. Tak tak, tylko od strony morza. Wycieczka łódką trwała około 15min i już byliśmy w raju. Cudowny piasek, przejrzysta woda cieplejsza niż w wannie, genialne widoki. Coś zjeść? Zimny sok ze świeżych owoców? Nie ma problemu. Za parę złotych można dostać wszystko świeże prosto z łódko-baru. Genialne.

Postanowiliśmy trwać w tym stanie blogosci cały dzień. Niestety plany pokrzyzowala nam popołudniowa burza. Tak, tu pora deszczowa jeszcze nie całkiem się skończyła. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Deszcz był cieplutki, woda w morzu zrobiła się jeszcze cieplejsza, okoliczne wysepki nabrały mrocznego klimatu, a my nie spieklismy się na słońcu, które jest tutaj dużo mocniejsze niż w Europie.

W dokładnie ten sam sposób minęły nam calutkie dwa dni. Z małym wyjątkiem.
Dziś rano zaszlismy do jedynego w całej południowej Tajlandii kościoła pod wezwaniem świętej Agnieszki (St. Agnes church). Kolejny dopiero w Bangkoku.
Piszę o tym dlatego, że jest to taka perełka tutaj, a bardzo trudno znaleźć coś w internecie o tym. Okazuje się, że sam kościół jest oznaczony na mapie, a przy drodze są znaki. Kościół zbudowany w stylu buddyjskiej świątyni i oczywiście przed wejściem należy ściągnąć buty.

Po dwóch tygodniach intensywnego zwiedzania, takie dwa dni nicnierobienia bardzo się nam przydały. Zregenerowani jesteśmy gotowi na dalsze podboje. W kolejce już czekają między innymi wyspy Phi Phi oraz wyspa Jamesa Bonda 🙂

Pozdrowienia.
P.