Rowery, wiatraki i ser, czyli Holandia 2018

Nie da się ukryć, że Holandia nie znajdowała się na liście naszych podróżniczych marzeń. Niedawno przeprowadzili się tam nasi przyjaciele, których strasznie chcieliśmy zobaczyć. Dzięki temu, przy okazji mogliśmy zwiedzić kraj, do którego nie wiadomo czy byśmy się ostatecznie wybrali.

Znaleźliśmy bardzo tani lot do Eindhoven z Poznania. Nie pamiętam dokładnie ceny, ale kosztował około 60zł/os. Przeczytaliśmy chyba wszystkie możliwe blogi, które wsparły nas informacjami dotyczącymi lotu samolotem z dzieckiem. Przygotowani byliśmy chyba na każdą ewentualność. Żadna z nich na szczęście się nie sprawdziła. Piotrek tak naprawdę zasnął przy mojej piersi jeszcze przed startem i obudził się bezpośrednio przed lądowaniem. Ponad godzinny lot zatem przetrwaliśmy 🙂

W Holandii spędziliśmy niepełne 5 dni. Czuliśmy się tam właściwie jak w domu, gdyż nasi przyjaciele ugościli nas tak, jakbyśmy tam mieszkali 🙂 Dziękujemy!

Cóż, nie było w marcu najcieplej. Tak naprawdę, było strasznie zimno. Zazdrościłam Piotrkowi podróży w wózku ze śpiworkiem. Miał tam chłopak cieplusio.

Pierwszy dzień poświęciliśmy na Amsterdam. Z Dordrechtu dojechaliśmy do stolicy w godzinę. Transport w Holandii jest fantastyczny. Dzięki aplikacji https://9292.nl/en możecie na bieżąco sprawdzić połączenie do miejsca docelowego, godzina, peron, wszystko jest.
Chcąc poruszać się transportem publicznym należy wcześniej wykupić kartę prepaidową, która kosztuje 7,50 EUR i ma wówczas zero na koncie. Na lotnisku w Eindhoven kartę można kupić od razu po lewej stronie wychodząc z hali przylotów, w sklepie, który wygląda jak kiosk. Można kartę od razu doładować przy zakupie, bądź zrobić to w automacie. Tam macie możliwość doładowania zarówno konkretnej kwoty, jak i do określonej kwoty, np. 50 euro, albo macie na karcie kilka euro, ale chcecie mieć równe 50, wtedy doładujecie różnicę.
Pamiętajcie, że kartę musicie przyłożyć do czytnika zarówno wchodząc jak i wychodząc z autobusu.
Pociąg z Dordrecht do Amsterdamu kosztuje 17,70 Euro.

W Amsterdamie spędziliśmy zaledwie niecały dzień. Zdaję sobie sprawę, że to za krótko, nie było jednak innej możliwości. Być może jeszcze wrócimy tutaj w cieplejszym terminie. Zastanawialiśmy się nad wizytą w Muzeum Madame Taussauds. Jednakże kolejka była tak ogromna, że nie chcieliśmy spędzić kilku godzin czekając. Zresztą, nie wiem czy 10miesięczny Piotrek dałby radę tyle wytrzymać. Postanowiliśmy zatem się po prostu przespacerować po centrum.

Drugi dzień spędziliśmy z przyjaciółmi zwiedzając miasto, w którym mieszkają, czyli Dordrecht. Położone jest w gęstej sieci dróg wodnych. Nie ma tu jednak cennych zabytków czy muzeów. W sobotę odbywa się tu targ, na którym zjedliśmy przepyszną smażoną rybę. Czy ktoś może mi powiedzieć co to za ryba? Ja niestety nie znalazłam tłumaczenia na polski 🙂 Ponadto rozkoszowaliśmy się smakiem świeżego stroopwafla. Pyszny!!!!

Niedziela miała być dniem rodzinnym i takim też była. Nasi gospodarze już o to zadbali. W życiu bym nie wpadła na pomysł by tam jechać. Mimo, iż znałam to miejsce z pocztówek nie zdawałam sobie sprawy, jak blisko od Dordrecht to miejsce się znajduje. Niewielkie miasteczko, kompleks składający się z 19 wiatraków, wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tak, dotarliśmy do Kinderdijk! W związku z problemami okolicznych osad z powodziami wybudowano kompleks wiatraków, które chroniły przed kataklizmem. Istnieje kilka legend, które wyjaśniają jak powstała nazwa kompleksu. Jedna z nich głosi, że po nawiedzeniu Kinderdijk przez powódź, gdy woda już zaczęła opadać, pewien rybak wybrał się na groblę by ocenić skalę zniszczeń. Dostrzegł wtedy kota na kołysce drewnianej. Rybak przyciągnął kołyskę do siebie, jak się okazało, z dzieciątkiem wewnątrz. Na cześć tego niemowlęcia nową osadę nazwano Kinderdijk, czyli Dziecięca Grobla.

Dzień czwarty, a zarazem ostatni pełny dzień w Holandii, stał pod znakiem zapytania, jeśli chodzi o miejsce docelowe. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy czy chcemy jechać do Hagi czy do Delft, a może do Goudy. Ostatecznie padło na miasto porcelany, czyli Delft. Położony jest między Hagą a Rotterdamem.
Centrum miasta jest niewielkie, spacer zajmuje jakąś godzinkę, jednakże urok miejsca jest wart przyjazdu.
To tutaj, dzięki Tripadvisor wybraliśmy przeuroczą knajpę, z pysznym jedzeniem. To tutaj wypiłam ogrzewającą, smaczną herbatę Roiobos, w której się zakochałam i piję po dziś dzień. 🙂
Delft nazywane jest niebieskim miastem. To tutaj otwarto pierwsze manufaktury, które dały początek ceramicznej tradycji .


Był to krótki wyjazd, jednakże niezwykle intensywne, pomimo zimowej, mroźnej aury. Myślę jednak, że to nie nasze ostatnie odwiedziny w Holandii i odkryjemy tu jeszcze wiele niezwykłych miejsc.

K.