Stolica przejazdem

Dzień nie zapowiadał zbyt wielkich rewelacji, aczkolwiek okazał się bardzo udany, mimo potwornego zmęczenia.

Mieliśmy już umówionego vana na powrót do Tbilisi. Postanowiliśmy w dniu przyjazdu, że oszczędzimy sobie kolejnych negocjacji i zwyczajnie zabierzemy się z tym samym kierowcą. Jak się okazało, zabrał nas jego kolega, który dopytywał czy mamy już transport,a my zapewnialiśmy, że tak, nie wiedząc, że to właśnie z nim przyjdzie nam wracać.

Na drodze wojennej nadal towarzyszyły nam piękne widoki. Mnóstwo śniegu, pomnik przyjaźni radziecko – gruzińskiej z daleka, przechodzące owce, krowy, które blokowały ruch, koń, któremu się trawa z prawej strony nie podobała, więc postanowił przejść na drugą stronę. Cudownie! 2,5h i byliśmy w Tbilisi.

Na tę noc zarezerwowaliśmy mieszkanie niedaleko kawiarni Linville, gdzie ostatnim razem jedliśmy przepyszny sernik. Sernika dziś nie było, ale był równie pyszny strudel. W czasie, gdy z dziewczynami czekałyśmy na zamówioną kawę, chłopaki zanieśli nasze plecaki do mieszkania. Kamienica nie robiła na pierwszy rzut oka dobrego wrażenia, ale mieszkanie jest cudne. Polecam! Widok z okna rewelacyjny. Ponadto, polecam informować wcześniej właścicieli o orientacyjnej godzinie przyjazdu, bądź zadzwonić dzień wcześniej, żeby nie okazało się, że pocałujecie klamkę.

Dzień w Tbilisi chcieliśmy poświęcić na: małe zakupy na bazarze, odbiór koca Piotrka, który zostawiliśmy dwa dni temu w hostelu, spacer ze stacji metra Rustaweli aż do Cmindy Sameby. Wszystko się udało, łącznie z małym nadmiarem drogi, gdyż skreciliśmy za późno.

Na bazarze oczywiście można dostać wszystko. Od warzyw, owoców, słodyczy, aż po żarówki, ubrania, mięso. Mąka, kawa, przyprawy sprzedawane są na wagę, kisiel również. Obkupiliśmy się w przyprawy, które w Polsce kosztują dość sporo, a tutaj zaledwie kilka złotych, jak i takie, których w Polsce nie dostaniemy. Wszystko przed zakupem można oczywiście spróbować. Zakupiliśmy nawet granat w proszku. Będzie do owsianek 🙂

Koc Piotrka znajdował się w biurze rzeczy znalezionych w hostelu. Uff… Bardzo ten koc lubię. A spacer do katedry był męczący, ale jej wielkość robi wrażenie.Wnętrze, jak to w cerkwiach, dość ubogi.

Zmęczeni, głodni jak wilki wylądowaliśmy ponownie w kawiarni Kala, gdzie nacieszyliśmy żołądki gruzińskimi pysznościami.

A jakie mamy plany na jutro? Przekonacie się niedługo 🙂

K.