W królestwie kraba

To nasz ostatni dzień w tej części Kambodży. Kampot i jego okolice to według nas najfajniejsza miejscówka w tym kraju. Szczególnie dla osób bez małego dziecka. Wtedy można wynająć skuter za jakieś 10 dolców per dzień i cieszyć się cudownymi krajobrazami. My też mieliśmy taki plan, ale jednak Piotrek jest zbyt ruchliwy i po jakiś 15 minutach chciałby zejść. U nas w grę wchodzi tylko tuk-tuk, co lekko ogranicza i wychodzi trochę drożej. Ale dalej warto.

Ostatni dzień przeznaczyliśmy na Kep. To mała nadmorska mieścina 30 minut drogi od Kampotu. Samo miasto jest małe, ale strasznie rozlazłe. Wszystko wygląda jak z pocztówki, ogromne kolonialne wille i nowoczesne hotele, dużo przestrzeni i nawet droga dwupasmowa. Ale to powoduje, że w naszym wypadku po mieście trzeba korzystać z tuk-tuka ?

Z Kampotu do Kep jeździ sporo minivanow za $3 od osoby. W samym mieście tuk-tuk to jakieś 2-3 dolce. Cenią się skubańcy. No nic. Dojechaliśmy do dworca autobusowego obok którego znajduje się średnich lotów plaża. Ten punkt omijamy i czym prędzej jedziemy do przystani, gdzie planujemy złapać łódkę na pobliską wyspę. Królicza wyspa (Rabbit island, Koh Tonsay) to bardzo specyficzne miejsce. Żeby się tam dostać, można kupić bilet na łódkę za $8 w obie strony albo wynająć całą łódkę za $25. Druga opcja jest całkiem fajna dla kilku osób, bo zyskuje się niezależność czasową. Wyspa nie jest najpiękniejsza, plaża piaszczysta, ale wąska i z dużą ilością muszelek. Woda czysta i ciepła, ale sporo łódek tam cumuje. Jest tam tylko jedna plaża przy której jest cały rząd knajpek, które serwują świeże jedzenie w rozsądnej cenie. Do tego jest opcja noclegu i chyba na tym polega magia miejsca. W zaledwie 30 minut można znaleźć się w innym świecie, daleko od cywilizacji. Nie ma hoteli, są tylko szałasy. Wieczorem zostaje tam max kilkadziesiąt osób. Cisza spokój, odgłosy dżungli, a w nocy brak prądu. Można się zregenerować. My na wyspie spędziliśmy niecałe 3h i nieźle wypoczeliśmy.

Wracamy na kontynent, łapiemy transport i czym prędzej jedziemy do głównej atrakcji dnia, czyli krabie targowisko. Niesamowite miejsce, ogromne ilości świeżych owoców morza, a w śród nich króluje krab. Na własne oczy można zobaczyć połów, następnie wybrać sobie jednego bądź więcej jegomościów i poprosić o przyrządzenie świeżutkiego kraba według lokalnego przepisu na pieprzu oczywiście. To był nasz pierwszy krab w życiu. Za jedną sztukę zapłaciliśmy 2 dolary. Kurczę, ależ to było dobre! Tylko strasznie dużo zabawy, żeby się do mięsa dobrać.

Wypoczęci i najedzeni wracamy do hotelu. Jutro z samego rana ruszamy dalej, by na kilka dni przenieść się do raju ?

P.