Witaj Kambodżo!

Dzień rozpoczęliśmy dość wcześnie. Pobudka, 4.45. Co najgorsze, nie mogliśmy kompletnie z Pawłem zasnąć. Junior spał w najlepsze, o jet lagu jego mlody organizm nawet nie pomyślał, a nasze stare ogarnąć się nie potrafią. W każdym razie, przy dziecku, pobudka tak wcześnie nam nie straszna.

O 5.55 standardowo rusza pociąg do Aranyaprachet, czy jakos tak, miasteczka położonego niedaleko granicy Tajlandia-Kambodza.

Trasa zajmuje około 5-6h. Piotrek był cudowny, śmiał się, zaczepial innych, choć on taki odważny tylko u mamy na rękach. Dzisiejszy dzień pokazał, że jeśli nie chcesz , by ktokolwiek dotykał czy patrzył na Twoje dziecko, to Azja nie jest dla Ciebie. W pewnym momencie starsza Tajka po prostu wzięła Piotrka. Nie był tym zbytnio zachwycony, ale nie płakał, zwyczajnie siedział spokojnie. Także synek – odwaga level hard! 🙂

Dotarliśmy do miasta, gdzie chwile przed dojazdem nasz pierworodny postanowił w końcu uciąć sobie drzemke. Wyniuchal jednak obiad i po pół godzinie się obudził. Także, lekko posileni mogliśmy ruszyć już do Kambodży. Wzięliśmy tuk-tuka do granicy. Zapłaciliśmy 80baht (równowartość ok. 8zl). Także całkiem ok.

Tam już przeszliśmy wszystkie kontrole (przy przejściu przez khmerska kontrolę naszemu urzedasowi chyba nie za bardzo się chciało, ledwo trzymałam wyrywajace się dziecko z rąk).

I tutaj zaczęło się nieco pod górkę. Wiedzieliśmy, że aby dostać się DO Siem Reap wchodzi w grę wyłącznie taksówka. Chcieliśmy byś po prostu szybciej. Na początku, tuż po przekroczeniu granicy, taksowkowi naganiacze żądają 35-40$. To jakaś kosmiczna cena! Odeszlismy nieco dalej, udało nam się wytargować do 25$ plus napiwek dla naganiacza. Spoko.

Ruszyliśmy. Auto klasa. Klima jest. Miejsca sporo. Żyć nie umierać. Nagle zatrzymujemy się przed jakimś domem i zabieramy cała rodzinę. Było ich multum. W 4 plus niemowlę jechali na środkowej części auta, nastolatka jechała tyłem do kierunku jazdy między kierowca, a pasażerem z przodu.

No nic. Jedziemy. Jedziemy. Nagle, chwila postoju. To już druga. Dość długa. Jak się okazało przed szpitalem. Zawozili jakieś rzeczy chyba komuś z rodziny. Ruszamy. Mijają 2h jazdy. Teoretycznie powinniśmy być już w Siem Reap. Tymczasem mówią nam, że będziemy dopiero za godzinę! Kierowca, choć wyglądał naprawdę poczciwie i sympatycznie, wypstrykal nas na dudka. Nie spodziewał się tylko, że jesteśmy tego świadomi. Zbulwersowani zapłaciliśmy mniej niż się umawialiśmy.

Napisze teraz bardzo osobiście. Ja wiem, że sytuacja materialna tajow czy khmerow bywa różna. Jednakże nieco frustruje mnie fakt, że patrzą na nas Europejczyków, Amerykanów czy innych tylko jak na worki z pieniędzmi. Przyjeżdżamy tu, bo podziwiamy ich kraj, szanujemy ich, przy okazji zostawiając pieniążki. Czy to upoważnia ich, by tak nas traktować? Wykorzystywać? Robić w bambuko? Według mnie nie, tym bardziej, że ciężko pracowaliśmy, by tu przyjechać.

Koniec lamentu. Ostatecznie jesteśmy w hotelu. Bardzo przyjemne miejsce, blisko Pub Street, ale z dala od zgiełku, zatem idealnie. Nakarmilismy głodne brzuszki sajgonkami, amokiem, makaronem, zupka oraz piwkiem Angkor i uciekamy spać. Może dziś zasniemy szybciej.

K.